czwartek, 29 października 2009

historyjka wcale nie o naleśnikach, idę po obiad

do pięknej krajobrazowo zapachowo stołówki, wiem już że pojemnik na wynos właściwie jest żeby umyć i wrócić po kolejne mistrzowskie danie.
wracam więc i trafiam na danie które - jak mnie informuje Pani Fartuszek - nie da się podzielić na pół. a mam potrzebę połowy więc główkuję i wychodzi mi, że Pani Fartuszek musiała mnie nie zrozumieć. naleśniki, dwa w zestawie, zatem rozluźniam się stojąc w kolejce, dwa na pół to jeden i jeden. Odpływam w dywagacje, jeden i jeden to dwa, a co jeśli byłyby trzy naleśniki w standardzie na porcję? Takie trójkąty to fajny figiel.
przy kasie jednak jest mniej wesoło. Szybko wracam z rozważań na temat trójkątów i tercetów do wyczekującej na zamówienie Pani Fartuszek. Muszę podjąć kilka bardzo ważnych dezyzji, widzę po minie kasjerki że właśnie stoję przed życiowym wyborem. ale jest dobrze, pani kasjerka zadaje pytania naprowadzające:
- pół porcji?!
dopytuje czy zamawiam życie na pół gwizdka?
- no pół, naleśnik, jeden z dwóch... - znów mnie przez chwilę nie ma w kolejce: mówi nie myśl o jednym kiedy masz chętkę na drugiego?
- no jeden naleśnik poproszę - ach, jestem taką zdecydowaną wiedzącą czego chce kobietą!
- i w ten pojemnik co trzyma?! - pretensja w głosie każe myśleć o doborze świadczącym o kolejnym życiowym błędzie. i już nie ma tej kobiety co to przed chwilą tu stała. Źle bo potrzeb nie dopasowałam do okoliczności możliwości. I już mi wstyd, ona wie. No taki naleśnik mówię.
- Naleśnik naleśnik, widzi, może mieć naleśnik z kalafiorem albo z serem na słodko
- o nie nie, nie chcę na słodko, miałam ostatnio na słodko
- to chce urozmaicone, mówi że chce z przyprawami, pasuje do pojemnika, cztery pięćdziesiąt
znika na zapleczu, zaplecze widzę, pani od kasy wstaje i zarządza w kuchni, taka to stołówka
widzę też niemałe zamieszanie, dłuższą chwilę trwa zanim dostaję swoje zamówienie
i już wiem
że nie nie tylko ode mnie zależy możliwość najwyższej jakości realizacja zamówienia
a od przyjmującego, nie wystarczy wypowiedzieć potrzebę, trzeba też mieć do czynienia ze chcącym i umiejącym doprecyzować potrzebę słuchającym
dostałam właściwego naleśnika, nawet z sosem chrzanowym, choć jeszcze nie zdążyłam powiedzieć że wolę chrzanowy od koperkowego

wtorek, 20 października 2009

komunikuj się

robię przegląd prasy i dowiaduję się ze panuje oszalała grypa i kolejka do lekarza po horyzont.
statystyki podane przy okazji nie dziwią mnie wcale. Nie dlatego, że październik i jesień, i że ciemno wcześniej i że południe nierówne temperaturze tej wieczornej.
Nie dziwię się wcale, bo:
jadę rano do pracy, obok mnie i za moimi plecami pasażerowie przeziębieni. Najpierw kicha jeden, ciepła śmierdząca fala powietrza dolatuje do mnie sekundę "po", kicha drugi i czuję jak kichnięcie robi gniazdo na mojej głowie, gwałtownie wypchnięte powietrze psuje mi nie tylko fryzurę.
znoszę to dzielnie, nauczyłam się tak układać szalik żeby zasłaniał pół twarzy, kluczowy jest tu nos, od niedawna także w kategorii zagrożone mieszczą się włosy, marzę o powrocie kominiarek do najnowszych krzyków mody. 
Czytelnik już wie, uczestnicy zdarzenia nie zasłaniają gęby, gluty lecą w powietrze jak ta lala, czekam tylko na dowody rzeczowe w postaci śladów na moich okularach na przykład.
Jestem twarda, myślę, nie da się uniknąć, skąd niby wiem, że siedzenie z którego korzystam nie zostało godzinę wcześniej zajęte przez czterotygodniowe nieprane gacie w dżinsach.
Przesiadam się, wysiadam z autobusu i wbijam się w drugie metro (do pierwszego zabrakło mi motywacji, rano nie chce mi się jechać stojąc na jednej nodze).
Szybko orientuję się w otoczeniu i nie czuję się wyjątkowa. Każdy z nas ma gdzieś koło siebie jakiegoś smarka. W tłumie, między innymi, gościówa tuż obok mnie kicha w otwartą dłoń, przeciera wypuszczoną treść palcami i tą samą dłonią chwyta się poręczy tuż przed moim nosem.