czwartek, 11 listopada 2010

lubię

joga kundalini przez trzy godziny, nie powiem co mnie teraz boli najbardziej ;-)

poniedziałek, 8 listopada 2010

scena nr 1

poranek, długi czas cieżko pracowałam na to, zeby do autobusu nie dobiegac w ostatniej chwili bo to na nerwy zle dziala i od razu tez nasuwa obrazek wiecznie biegającej do autobusu siostry. a ile razy w ciągu dnia ma sie ochote patrzeć na biegnącą siostrę?
ulokowałam sie, wyciagam ksiązkę i przenoszę się do swiata Adama. Do rzeczywistosci przywraca mnie tupot dziesiątek par nózek. podnoszę głowę i widzę jakieś trzy kopy eee tuziny gówniarzy, takich najgorszych, pierwszo lub drugoklasistów. Gnojki wsiadają do autobusu i przestaje sie dawac zyc. Otwierają mi się wszystkie noze w kieszeniach, ze trzy trzony siekier z toreb gotowe mam do chwycenia i odcinania głów. autobus rusza, robi rundkę po petli i jedziemy. pierwsze swiatla po zakręcie, kątem oka widzę ze na chodniku na przeciw mnie stoi chłopiec. Patrzy na odjezdzający autobus, ma mocno opuszczone ramiona w prawej dłoni trzyma worek. Kurcze ze przez tyle lat nic sie w szkolach nie zmienilo, dzieci nadal muszą nosic kapcie w tą i z powrotem. Kopy gnojków zauważają chłopca, w autobusie rozlega się ryk, salwa, zwał jak zwał ale jednak okrutnego śmiechu. Chłopiec na przeciwko to Marek, gówniarze pękają ze smiechu, wyciągniete paluchy wskazują na kolegę który najwyrazniej spóznił się na autobus. Zwolnione tempo: tuziny dzieci zrywają się z siedzen, ci co stoją przyklejają się do szyb, ręce zamieniają się w strzałki wskazujące na spóźnionego chłopca, dzieci przescigają się w wymyslaniu przezwisk przeznaczonych dla spoznialskiego. Drugi kadr: chłopcu stojącemu na chodniku ramona opadają jeszcze niżej, opuszcza głowę, z ręki na ziemię wypada worek.